Etap XIV

Dzisiaj wyjeżdżamy z wyspy. Tym razem przyroda i zima była łaskawa. Pozwoliła nam dostać się na Nordkapp bez większych problemów. Jednak to nie oznacza, że cała podróż była łatwa. To setki, a w tym przypadku nawet tysiące kilometrów do pokonania. A na końcu jest właśnie koniec i jednocześnie początek, bo na Nordkapp się jedzie, zdobywa go, a potem można już tylko wracać. My jeszcze tego dnia jedziemy na Nordkapp. Po raz ostatni w tej podróży. Jedziemy na chwilę, na godzinę, żeby zrobić zdjęcia wtedy kiedy jest w miarę jasno, bo przecież noc polarna to nie jest całkowita ciemność przez 24 godziny na dobę…

Etap XV

Teraz już można tylko wracać. Do Domu. Jednak długa będzie to podróż, bo mamy w planach jeszcze odwiedzenie kilku miejsc. Ruszamy. Najpierw pierwsza część, czyli 13 km drogi do słynnego szlabanu. Potem następny odcinek - do Honningsvag. Wieje i zawiewa drogę. Później z Honningsvag drogą z tunelami do tego najważniejszego tunelu na trasie – Nordkapptunnelen. No i jesteśmy na stałym lądzie. Następna część tego etapu to droga wijąca się nad fiordem Porsanger do Olderfjord. Po drodze mijamy Pierwsze Drzewo w Europie (ja go tak nazwałem jeżdżąc z grupami turystów już w 1997 roku). Nie widać drzewa, bo jest już ciemno, ale gdzieś tam jest, po naszej lewej stronie. Kolejne zakręty doprowadzają nas do placu budowy, gdzie powstaje nowy tunel o długości 3,6 km, który zastąpi stary 3 kilometrowy „Brudny tunel” jak my go nazywamy. Brudny ponieważ woda kapiąc aw tunelu wypłukuje materiał skalny, który spadając na samochód po prostu go brudzi, tak jakby jechało się po błotnistej drodze. Wreszcie pojawiają się latarnie i Olderfjord. Wieś na skrzyżowaniu dróg. My skręcamy do Skaidi. Po dojeździe do wioski zatrzymujemy się na obiad. Teraz już tylko niespełna 90 km do Alty.

Alta

W Alcie jesteśmy umówieni na spotkanie z Księdzem Wojciechem. Za każdym razem, kiedy warunki pogodowe pozwolą odwiedzamy Księdza Wojciecha w Alcie. Byliśmy świadkami budowy kościoła, który kilka lat temu powstał przy głównej ulicy w mieście. Dla nas te spotkania są zawsze wielkim wydarzeniem. Tym razem również tak było.

Po spotkaniu wsiadając do samochodu mamy okazję zobaczyć po raz kolejny na naszej trasie zorzę polarną. Świeci nad Altą przebijając się przez światła miasta. Widać ją słabo, ale jest. Jedziemy do naszego hotelu. Na chwilę przed spotkaniem z księdzem podjechaliśmy tam się zameldować, ale okazało się, że pandemia zrobiła swoje. Hotel działa automatycznie, mamy kody, piny i klucze do pokoje w drzwiach… wszystko bez obsługi. Ale sam hotel jest niezwykły jeżleli chodzi o styl, wystrój i widok – prosto na Altafjord. To jedno z naszych ulubionych miejsc na nocleg na trasie. Wieczorem, już tradycyjnie, siadamy sobie w jednym z okien w hotelu i piszemy relację z podróży. Tym razem jest podobnie z małym wyjątkiem. Ta automatyka, brak obsługi powoduje, że najmniejszy problem może okazać się całkiem sporym problemem. A jaki może spotkać turystę w hotelu? Na przykład zatrzaśnięte drzwi do pokoju, z kluczami właśnie w tym pokoju! Koszmar! No, ale po krótkiej rozmowie telefonicznej za 15 minut sytuacja jest opanowana. Przemiła pani wydostaje nas z opresji… Ot przygoda na trasie – hotelowa :)

Etap XVI

Aż się nie chce wyjeżdżać z hotelu. Królewskie śniadanie z widokiem na fjord zakończone poranną kawą i deserem, a właściwie deserami. Ale jechać trzeba, bo dzisiaj mamy do pokonania ponad 450 km. Nocujemy w Finlandii, więc zmienia się czas, o godzinę. Przed wyjazdem jeszcze tankowanie samochodu. Do pełna. Bardzo miły pan ze stacji benzynowej nie potrafi obsłużyć nas przy kasie. Okazuje się, że w dobie wspaniałej nowoczesności itankowanie może być problemem, zwłaszcza jak się chce za paliwo zapłacić gotówką. Okazuje się, że najpierw trzeba zostawić „depozyt” w kasie stacji, potem zatankować i odebrać resztę. To tak jak np. w USA. Nigdy czegoś takiego w Norwegii nie miałem w czasie tankowania paliwa, no ale po pandemii wszystkiego można się spodziwać. Zostawiam gotówkę w kasie, tankuje do pełna, wracam do kasy, a tu okazuje się, że reszty nie dostanę, bo według pana z obsługi za resztę też powinienem wlać paliwo…! Chyba pomysolał, że „gdzieś się zmieści”. Po krótkiej, ale konkretnej wymianie zdań – miałem również pomoc w postaci innej turystyki, która chciała zatankować swój samochód i widząc sytuację była przerażona, że może stracić dużo więcej kasy niż planuje podczas tankowania, udało się odzyskać resztę. Pan musiał zadzwonić do centrali, żeby ustalić jak ma tę resztę wydać… widać szkolenie, które przechodził w obsłudze kasy było tak nowoczesne, że obejmowało tylko płatności kartą (mogłem to zrobić, ale tym razem chciałem zwyczajnie zapłacić gotówką), lub innymi „ultranowoczesnymi” sposobami płątności: zegarkiem, paskiem do spodni, rękawiczką, lub np. nerką… Samochód zatankowany, to jedziemy.Szybko okazuje się że porannna temperatura – 8 stopni zaczyna spadać. Do tej pory nasza podróż zapowiadała się jako jedna z tych z najwyższymi temperaturami na trasie. Teraz mamy kolejne rekordy. Najpierw wyrównujemy dotychcasowe -11,5. Potem szybko dochodzimy do – 15. Taka tempeartura urzymuje się z małymi wahaniami przez chwilę, ale potem spada do -18, aż wrescie osiąga -20… Wraz z niską temperaturą pojawiają się coraz piękkniejsze zimowe widoki. Takie jakie lubimy podczas naszych podróży najbardziej. Wreszcie bariera i20 stopni zostaje przełamana i temperatura spada do rekordowych -26,5 stopnia. Przez następne 2 godziny oscyluje najczęściej w okolichach -24 stopni. Wszystko skrzy się wokół, bo śnieg i szron pokrywa nie tylko drzewa, ale również słupy, barierki i znaki drogowe. Poza tym pojawia się zachodzące słońce. Wyjechaliśmy z nocy polarnej i na krótki czas pjawia się świecąca prosto w oczy nasza gwiazda… Świeci naprawdę prosto w oczy przez wiele kilometrów, aż do Kautokeino. Tu mamy krótki postój na kawę. Temperatura – a jakże – 24 stopnie. Kolejny odcinek to podróż do granicy z Finlandją. Nic się nie zmieniło. Mróz podobny, słońce cały czas zachodzi i zajść nie może (bo gonimy dzień jadąc na południe). Kolory są niesamowite, bardzo charakterystyczny błękit, który spływa na śnieg pokrywający drzewa i drogę, i różowe niebo zachodzącego słońca. Nie potrzeba zorzy polarnej, żeby kolory były niemal bajkowe. Zatrzymujemy się na zdjęcia. Jest tak zimno, że z samochodu można wyjsć… bez kurtki! Bo nie wieje wiatr. Jest zupełna cisza. Wreszcie pojawia się granica. Tak oszroniona, że nie widać znaków informujących, że wjechaliśmy do Finlandii. Jedziemy do Enontekio, potem do Muoni. Tu robimy postój na kolację, a ptem dalej do Pello, na nasz nocleg. Droga główna, ale całkowicie pusta, przyjajmniej, jeżeli chodzi o samochody jadące w naszym kierunku. Wyprzedziliśmy tylko jedną ciężarówkę i nie spotkaliśmy żadnego innego samochodu przez ponad 100 km!. Dojeżdżamy do Pello i do naszego hotelu. Znowu meldowanie automatyczne. Hotel bez obsługi (choć przed pandemią takowa była). No i znowu przygoda. Wchodziny do pokojeu, zostawiamy bagaże, idziemy po następne do samochodu, wracamu i okazuje się, że nie można otworzyć drzwi. Klucz… przestał działać. Nie jakiś magnetyczny, a zwykły! No to trzeba mieć szczęście… Dzwonię pod podany przy rezerwacji numer. Przemiła pani nawet nie była tym zdziwiona… Kazała mi wejsć innym wejściem (tak klucz… zadziałał), obejść cały hotel i otworzyć drzwi od wewnątrz. Łatwe… Przy okazji uświadamiam sobie, że idę krętymi korytarzami hotelu zapalajac w nich oświetlenie i teraz już wiem, że jesteśmy w nim… sami. Wygląda to trochę jak w horrorze… no, ale sezon zimowy taki tu jest. Zwłaszcza teraz…

Idziemy spać. Cały hotel jest nasz. Przed hotelem na dużym parkingu stoi tylko nasz samochód...